Marek Aureliusz „Rozmyślania (do samego siebie)”
„…pamiętaj, że od tak dawna odwlekasz te sprawy i tak często, otrzymując od bogów sposobności, nie korzystasz z nich. A trzeba, żebyś już dostrzegł, jakiego to porządku jesteś częścią i od jakiego to zarządcy owym porządkiem wypłynąłeś do istnienia. A także to, że przypisany ci został określony czas. Jeżeli nie skorzystasz z niego, aby osiągnąć pogodę, przeminie, i ty przeminiesz, i nie będzie już to możliwe”…
Powrót na studia zmobilizował mnie do czytania. Książki towarzyszą mi często, jednak w obecnej sytuacji poza tym, że są one obok mnie, to zacząłem je regularnie czytać. W sumie to dziwne uczucie wiedzieć, że skoro są one dla mnie ważne i stoją na wyciągnięcie ręki, to się do nich nie zagląda. A bo to trzeba zrobić milion innych rzeczy, a to człowiek zasypia z nią w ręce, a to jeszcze coś innego. Ciągle coś… Ale to ciągłe coś nie przeszkodziło mi, aby czytanie stało się czymś ważnym, odkrywczym, sprawiającym przyjemność, przenoszącym do innego świata, rozszerzającym perspektywę, wartością dodaną. Tego mi nikt nie zabierze. Wręcz przeciwnie – mogę posłać to dalej.
Po kilku książkowych pozycjach, które troszkę ustabilizowały i skierowały myśli na właściwą drogę, pojawił się świąteczny prezent: Marek Aureliusz „Rozmyślania (do samego siebie)”. I okazało się, że Gwiazdor spisał się na medal, gdyż uzupełnił – wydawałoby się zupełnie niepotrzebne – ogniwo. Samo ustabilizowanie i ukierunkowanie myśli na odpowiednią drogę nie jest tak ważne, jak uświadomienie sobie, że dróg jest kilka. Są drogi na skróty, długie, mozolne, dla wytrwałych, a czasami droga jest ślepa. Często okazuje się, że jest wokół nas coś, co powoduje, że wydaje nam się, że to jest ta droga. I dokonujemy wyboru. Ale jakże często zdarza się, że stoimy w rozkroku i ciągle coś nam mówi, podpowiada, a to idź tędy, a to tamtędy, albo nie idź wcale… A może trzeba się zatrzymać, zrobić dwa kroki do tyłu, stanąć z boku? Może samo poszukiwanie dojścia do drogi, ułatwi dokonanie wyboru, którą drogę wybrać?
Dla mnie temat jest bardzo świeży, ale poniekąd odkrywczy. Do pisania tego tekstu usiadłem zaraz po przeczytaniu Marka Aureliusza. W sumie to nawet mam pewność, że droga jest wybrana. Wiem, że ona będzie jakaś. Wydaje mi się, że wiem jaka. Odkrywczość, a może troszkę odświeżenie, zupełnie nieświadome, polega u mnie na tym, że kładzie nacisk w mojej głowie jak przejść drogę. Wybór będzie zawsze mój. Niesamowicie ważne jest natomiast, by trzymać się tego, co mnie trzyma. Inaczej – ja się tego trzymam. Fundament, zasady, reguły, wartości moralne, dekalog… Nazwijmy to jak chcemy. To jest to coś… to coś w co wierzę, że będzie na tyle ciągłe, by mnie trzymać w ryzach, aby w drodze – pełnej sukcesów i porażek nie zbłądzić. Nie rozdefiniować tego, co zdefiniowane, nie ustalać od nowa tego co ustalone, nie zmieniać ciągle czegoś, co jest niezmienialne…
Wiem, włączył mi się trochę filozof, ale to chyba dlatego, że jestem przesiąknięty tekstem Rozmyślań. Mam świadomość, że miejsce w którym teraz jesteś, ten blog, to przestrzeń dla ludzi sportu, ale każdy z nas jest w swojej podróży, ma swoją drogę, plany, cele, marzenia. Przesłanie Marka Aureliusza jest swego rodzaju „narzędziem” do działania. Przypomina o upływającym czasie, o byciu konsekwentnym, o prostocie, o byciu sobą, o pamiętaniu… Pamiętajcie o swojej drodze, jak na nią weszliście, jak ją zamierzacie przejść… aha, i jeszcze jedno, najważniejsze… idźcie już…